„Bez wsparcia rodziny i pielęgniarki nie zdołałabym wyleczyć rany” – historia pacjentki z owrzodzeniem limfatycznym

Ten tekst przeczytasz w 5 min.

„Kiedy ranę długo się leczy, a zwłaszcza jeżeli w trakcie dochodzi do komplikacji, wsparcie bliskich ma ogromne znaczenie. Myślę, że gdybym nie miała u swojego boku rodziny, poddałabym się i nie wyleczyła rany” – mówi w rozmowie z Forum Leczenia Ran Jolanta Kowal, która przez niemal 3 lata zmagała się z ranami na tle owrzodzenia limfatycznego.

Karolina Rybkowska, Forum Leczenia Ran: Na początku chciałabym zapytać, jak długo zmaga się Pani z owrzodzeniem limfatycznym, kiedy po raz pierwszy pojawiły się rany związane z tym schorzeniem?

Jolanta Kowal: – Z owrzodzeniem limfatycznym borykam się od około 15 lat. W sierpniu 2019 r., w czasie największych upałów zajmowałam się pracami w ogrodzie, kiedy komar ugryzł mnie w łydkę. Na początku pojawił się świąd. Wiedziałam, że muszę szczególnie uważać na to miejsce. Starałam się drapać ślad po ugryzieniu delikatnie, zewnętrzną stroną paznokcia, by nie podrażnić skóry. Mimo to naskórek w miejscu ugryzienia komara został widocznie naruszony. Z rany zaczął sączyć się płyn surowiczy, a następnie obrażenie coraz bardziej się powiększało i pogłębiało. Rana zaczęła się niepozornie. Nie spodziewałam się, że ugryzienie komara poskutkuje tak rozległą raną, a jej leczenie potrwa tyle czasu.

Czy w związku z pojawieniem się tej rany zwróciła się Pani do specjalisty – lekarza bądź pielęgniarki?

– Na początku próbowałam leczyć się samodzielnie. Wtedy jeszcze nie wyglądało to tak groźnie. Kupowałam opatrunki w aptece i przeglądałam w internecie dostępne rozwiązania. Gdy te działania nie przyniosły efektu, postanowiłam zwrócić się do dermatologa, ale niestety nie przyniosło to efektu. Rana wciąż nie chciała się goić, wciąż sączył się z niej płyn surowiczy, z dnia na dzień było go coraz więcej. Opatrunek nie wystarczał już na jeden dzień, a gdy obciążałam nogę podczas chodzenia, zdarzało się, że materiał opatrunku przesiąkał. Zdałam sobie sprawę, że może to być niebezpieczne dla mojego zdrowia. Postanowiłam zwrócić się z problemem do pielęgniarki. W październiku 2019 r., 2 miesiące po ugryzieniu komara, skontaktowałam się z Magdaleną Mróz, z której usług korzystałam w przeciągu całego procesu leczenia rany.

Jak ocenia Pani pomoc pielęgniarki, do której się Pani zgłosiła?

– Pomoc pielęgniarki okazała się ogromnym wsparciem i była niezwykle istotna w procesie leczenia rany. Przede wszystkim doceniam zaangażowanie Pani Magdy w leczenie. Przez cały okres, kiedy zmagałam się z raną, byłam w stałym kontakcie z pielęgniarką. Mogłam do niej dzwonić z każdym problemem, udzielała mi konsultacji i zaleceń. Ponadto była zaangażowana w opiekę, interweniowała w nagłych sytuacjach i zalecała odpowiednie badania. Pani Magdalena jest świetną specjalistką. Ponadto jest osobą troskliwą i empatyczną. To dzięki niej udało mi się wyleczyć ranę.

Wspomniała Pani o nagłych sytuacjach w związku z leczeniem rany. Czy pojawiały się poważne komplikacje?

– Leczenie mojej rany trwało naprawdę bardzo długo. Codziennie przez 3 lata musiałam o nią dbać i ją pielęgnować. Czasem było lżej, czasem gorzej. Gdy już wydawało się, że rana jest praktycznie wyleczona, pojawiło się zakażenie. Miałam gorączkę sięgającą 40 st. C. Na początku myślałam, że zakaziłam się koronawirusem. Mąż w obawie o moje zdrowie wezwał karetkę. Ratownik uznał, że mogło dojść do zakażenia rany. Ta myśl nawet nie przeszła mi przez głowę, ponieważ miałam opiekę specjalisty wysokiej klasy, opatrunki z najwyższej półki, a rana nie wywoływała silnego bólu. Niestety okazało się, że doszło do infekcji bakteryjnej. W związku z tym leczenie jeszcze bardziej się opóźniło i skomplikowało proces gojenia. Na szczęście, dzięki wsparciu pielęgniarki, infekcję udało się pokonać.

Proces gojenia rany. Zdjęcia udostępnione przez mgr Magdalenę Mróz, pielęgniarkę, która prowadziła leczenie.

Czy w przeciągu tych 3 lat mogła Pani liczyć na wsparcie ze strony bliskiej osoby? Kto na co dzień pomagał Pani w pielęgnacji i opatrywaniu rany?

– Mam to szczęście, że otaczam się naprawdę ciepłymi i empatycznymi ludźmi. Moja najbliższa rodzina jest sobie bardzo oddana, pomagamy sobie wzajemnie w każdej sytuacji i zawsze możemy na siebie liczyć.

Rana pojawiła się z tyłu łydki, więc miałam ogromne trudności, by opatrywać obrażenie samodzielnie. Wiedziałam, że w tej sytuacji mogę liczyć na moich bliskich. Osobą, która codziennie się mną zajmowała, był mój mąż. Konsekwentnie zmieniał mi opatrunki i pielęgnował ranę. Został wcześniej przeszkolony przez pielęgniarkę, więc wiedział, jak opiekować się moją raną.

Mój mąż jest osobą bardzo wrażliwą, dlatego z początku zajmował się mną z dużą delikatnością i ostrożnością. Nie chciał sprawiać mi bólu. Ja jednak wiedziałam, że oczyszczanie rany będzie bolało i nie da się tego uniknąć. Często zaciskałam zęby i prosiłam męża, żeby nie zważał na to, że mnie boli, tylko robił to, co trzeba. Z czasem obydwoje przyzwyczailiśmy się do tego procesu, a z dnia nadzień szło nam to coraz sprawniej. Trwało to w końcu 3 lata.

Ta sytuacja udowodniła mi, że mogę liczyć na mojego męża w każdej sytuacji. Do dziś pomaga mi w dbaniu o zdrowie. Wciąż muszę pilnować, by nie doszło do powstania rany w miejscu, gdzie mam obrzęknięte nogi. Codziennie rano, przed swoją pracą, mąż pomaga mi z zakładaniem pończoch przeciw żylakom, które są bardzo obcisłe i trudno je założyć.

Czy rodzina wspierała Panią także emocjonalnie?

– Miałam zapewnione wsparcie emocjonalne zarówno ze strony męża, jak i dzieci. Kiedy ranę długo się leczy, a zwłaszcza jeżeli w trakcie dochodzi do komplikacji, wsparcie bliskich ma ogromne znaczenie. Myślę, że gdybym nie miała u swojego boku rodziny, poddałabym się i nie wyleczyła rany. Miałam momenty załamania, myślałam, że leczenie będzie ciągnęło się w nieskończoność. Przychodziły do głowy myśli, że konieczna będzie amputacja, bo stan rany długo się nie poprawiał. Właśnie w takich momentach bliscy pomagali mi myśleć pozytywnie, wierzyć w to, że uda mi się wyleczyć. Bardzo doceniam wsparcie, które otrzymałam od najbliższych.

Jak wyglądało wówczas Pani codzienne życie? Zmieniły się role w obowiązkach domowych? Czy nie miała pani poczucia, że jest Pani z powodu rany ciężarem dla bliskich?

– Nie, absolutnie nie miałam poczucia, że jestem dla rodziny ciężarem. Rana nie budziła negatywnych odczuć wśród moich bliskich, a ja nie czułam w związku z tym żadnego wstydu. W wielu kwestiach byłam samodzielna, nie miałam problemów z poruszaniem się czy z higieną.

W momentach, kiedy stan rany się pogarszał, byłam jednak zmuszona, by odłożyć na bok domowe obowiązki. Często przejmowali je mąż bądź córka. Radziliśmy sobie na różne sposoby. Gdy nie byłam w stanie ugotować obiadu, robiliśmy kanapki albo zamawialiśmy pizzę. Mąż i dzieci nie mieli do mnie pretensji. Działaliśmy jak zgrany zespół.

Czy poza rodziną również miała Pani zapewnione wsparcie? Jak znajomi reagowali na ranę?

– Mam koleżanki, kuzynki i dalszą rodzinę, z którymi jestem w stałym kontakcie. Wszyscy bardzo się o mnie martwili, często dostawałam od nich telefony z pytaniami o samopoczucie. Do dziś przestrzegają mnie, żebym uważała na komary. To bardzo budujące wsparcie i cieszę się, że mogłam otwarcie porozmawiać o swoich problemach ze znajomymi. To jednak zupełnie co innego, niż najbliższa rodzina, która jest przy mnie codziennie i bezpośrednio wspiera mnie w walce o zdrowie.

Czy ranę udało się już całkowicie wyleczyć?

– Tak. W lutym 2021 r. rana została całkowicie wyleczona. Sukces tego długotrwałego procesu leczenia, opatrywania i pielęgnacji zawdzięczam przede wszystkim mojej najbliższej rodzinie i profesjonalnej opiece pielęgniarskiej. Przez 3 lata leczenia rany mogłam zwrócić się z każdym problemem do bliskich i pani Magdaleny. Nigdy nie zostałam z raną sama, zawsze ktoś z sercem opiekował się mną i dbał o mój stan zdrowia – zarówno fizyczny, jak i psychiczny.