Medycy na Ulicy: „Rany, z którymi pracujemy, często są już w zaawansowanym stadium. Podopieczni wstydzą się swoich problemów”

Ten tekst przeczytasz w 7 min.

Medycy Na Ulicy to projekt fundacji Fortior, który od 11 lat skupia się na pomocy medycznej osobom w kryzysie bezdomności. Rany urazowe, owrzodzenia i zakażenia to dla wolontariuszy codzienność. „Podopieczni dostają często zalecenie dalszego leczenia w domu. Tego domu jednak nie mają. Muszą liczyć na nas” – mówią w rozmowie z forumleczeniaran.pl Anna Jastrzębska, założycielka i prezes zarządu, oraz Bartłomiej Matyszewski, streetworker, ratownik medyczny, członek zarządu Fundacji Fortior.

Karolina Rybkowska, Forum Leczenia Ran: Wasz zespół składa się z wielu osób, różnych specjalizacji. Kim są Wasi wolontariusze?

– W inicjatywie Medycy na Ulicy wspierają nas specjaliści – pielęgniarki, ratownicy medyczni, ratownicy KPP i opiekunowie medyczni. Niezastąpioną rolę odgrywa praca wielopłaszczyznowa z psychologiem, psychotraumatologiem, prawnikiem. Często w akcję angażujemy też zaprzyjaźnionych lekarzy. Postawiliśmy poprzeczkę wysoko – praca z podopiecznymi ma się opierać wyłącznie na pracy z profesjonalistami. Zespół wolontariuszy budowaliśmy długo, ale opłacało się, ponieważ efekty pracy z podopiecznymi są obiecujące. Wspólnie w każdy poniedziałek i piątek pojawiamy się o 20:00 z karetką na Dworcu Centralnym w Warszawie. Do tej pory przeprowadziliśmy już ponad tysiąc akcji i pomogliśmy podopiecznym kilkadziesiąt tysięcy razy.

Kim najczęściej są Wasi podopieczni?

– Najczęściej trafiają do nas osoby, które znajdują się kręgu wykluczenia albo skrajnego ubóstwa, a także osoby w kryzysie bezdomności, które wyszły ze szpitala, na przykład po operacji. Opuszczając placówkę, nasi podopieczni dostają zalecenie „do dalszego leczenia w domu”. Tego domu jednak nie mają, nie posiadają odpowiednich warunków do zmiany opatrunku, nie mogą też z nikim skonsultować swojego stanu zdrowia. Wtedy pojawiamy się my lub inne organizacje pozarządowe – świadczymy nie tylko pomoc w kryzysie, ale także oferujemy edukację, pomoc w dostaniu się do lekarza lub na badania diagnostyczne. Na ulicy nie ma higienicznych warunków leczenia ran. Nasza karetka podnosi nieco standard opieki nad osobami w kryzysie bezdomności.

Źródło: Facebook/Medycy na Ulicy

Z jakimi ranami najczęściej zgłaszają się podopieczni do Waszej organizacji?

– Codziennością u osób w kryzysie bezdomności są rany zakażone. Czyste rany zdarzają się bardzo rzadko, prawie wyłącznie wtedy, gdy pacjent dopiero wyszedł ze szpitala. Zakażenia, z którymi się spotykamy, to najczęściej efekt działania paciorkowców lub gronkowców. Rany często są zajęte włóknikiem.

Zaraz po zakażeniach najczęstszym problemem naszych podopiecznych są owrzodzenia. Niejednokrotnie ranom towarzyszą komplikacje spowodowane brakiem higieny, brakiem właściwej farmakoterapii czy w związku z przyjmowanymi substancjami psychoaktywnymi lub alkoholem. Normą w naszej pracy są także rany urazowe. Pobicia są dotkliwe i wymagają badań obrazowych. Zdarzają się również odleżyny, np. u pacjentów poruszających się na wózku, chociaż – co ciekawe – nie jest to reguła. Często mamy do czynienia także z pacjentami po amputacji kończyny w wyniku operacji, odmrożenia czy wypadku komunikacyjnego. Naszym zadaniem jest zadbanie o ranę poamputacyjną, która goi się bardzo długo, nawet do 40 dni. Tutaj staramy się korzystać z opatrunków specjalistycznych, np. srebrowych lub koloidowych.

Z różnymi przypadkami spotykamy się również w zależności od pory roku – domeną zimy są odmrożenia. W wyniku tych obrażeń pacjenci tracą palce lub kończyny. Niejednokrotnie pojawiają się też rany twarzy, często indukowane przez uraz, jednak powikłane oddziaływaniem niskich temperatur. Z kolei domeną lata są oparzeniarany powstałe w wyniku ukąszeń owadów czy obecność pasożytów, takich jak świerzbowiec oraz larwa muchy plujki. W lecie zauważamy też, że rany o różnej etiologii pojawiają się częściej i dużo łatwiej o jej zakażenie.

Rany, z którymi pracujemy, często są już w zaawansowanym stadium. Podopieczni wstydzą się swoich problemów, przychodzą do nas wtedy, kiedy jest naprawdę poważnie. Często wstyd i strach są silniejsze niż towarzyszący ranie ból. Zdarzyła nam się sytuacja, że u podopiecznego doszło do autoamputacji – pacjent wstydził się swojej rany na stopie tak bardzo, że palce odpadły samoistnie.

Jak wygląda praca wolontariuszy w przypadku ran przewlekłych, które wymagają nieustannej kontroli, higieny i częstych zmian opatrunków?

– W przypadkach przewlekłych wymieniamy się możliwościami z pozostałymi organizacjami pozarządowymi. W Warszawie są 3 projekty działające na podobnych zasadach, co Medycy na Ulicy. Pacjent może wtedy częściej kontrolować stan swojej rany, korzystając z pomocy wolontariuszy innych fundacji.

W przypadku ran przewlekłych nieporadność życiowa naszych podopiecznych często utrudnia samodzielną zmianę opatrunków. Nie wydajemy pacjentom opatrunków specjalistycznych, ponieważ nie mają możliwości zapewnienia sobie zmiany opatrunku w warunkach higienicznych i często nie posiadają odpowiednich zdolności manualnych.

Czynnikiem znacznie wpływającym na leczenie ran powikłanych jest też niestosowanie się do zaleceń farmakoterapeutycznych. Należy rozumieć, że w większości jest to kwestia życia w skrajnym ubóstwie. Pacjenci otrzymujący zalecenie przewlekłego stosowania leków o wysokiej skuteczności, ale też wysokiej cenie, w efekcie nie stosują leków wcale. W sytuacji, gdy jednak otrzyma od lekarza recepty na leki o niższych cenach, jest jakakolwiek szansa na podjęcie leczenia. Staramy się, aby nasi podopieczni mieli szansę uzyskać ubezpieczenie zdrowotne i dzięki temu uzyskiwali dostęp do refundacji kosztów.

Dodatkowym problemem jest dostępność do sanitariatu i pryszniców. W Warszawie organizacje pozarządowe udostępniają kilkanaście miejsc prysznicowych. Obecnie pracujemy z ratuszem i innymi organizacjami nad zapewnieniem większej ilości miejsc, ale dla średnio 4,5 tys. osób w kryzysie bezdomności w Warszawie to wciąż kropla w morzu potrzeb.

Jeśli chodzi o rany powikłane, np. pokryte włóknikiem, by zapewnić odpowiednie warunki higieniczne, lepszym rozwiązaniem jest pozostawienie opatrunku na dłuższy czas. Efekty są wtedy zadowalające i nie niosą za sobą powikłań. Niekiedy zdarzy się regres w leczeniu rany, ale zwykle jest to związane z niestosowaniem się do zaleceń lub z naprawdę długim brakiem kontaktu  ze strony podopiecznego. Zawsze kiedy praca z raną przekracza nasze możliwości, przekazujemy pacjenta w ręce mądrzejszych od nas.

Źródło: Facebook/Medycy na Ulicy

Czy uzależnienia, z którymi borykają się Wasi podopieczni, wpływają na wydłużenie procesu gojenia się ran?

Podczas 11 lat trwania naszego projektu spotykaliśmy się z wieloma ranami przewlekłymi. Należy mieć na uwadze, że proces gojenia się ran utrudniają uzależnienia. My jednak nie oceniamy pacjentów i nie stygmatyzujemy ich – po prostu pomagamy tym, którzy tego potrzebują. Jeden z naszych podopiecznych uzależniony jest od heroiny. Od 14 lat zmaga się z raną przewlekłą. Etiologia rany jest jednak nieznana, a pacjent nie pamięta, dlaczego się u niego pojawiła. Podopieczny zmaga się z wieloma komplikacjami rany w związku z przyjmowaniem heroiny, która w dużym stopniu opóźnia proces gojenia. Nie jest to jedyny przypadek, gdy uzależnienia wpływają na leczenie. Jeżeli jednak podopieczny wyraża jakąkolwiek chęć wyjścia z nałogu, zdecyduje się na terapię np. metadonem, wtedy widzimy, jak bardzo proces leczenia ulega zmianie, a stan pacjenta się poprawia.

Na pewno zdarzają się przypadki osób, które potrzebują konsultacji z lekarzem, albo stan pacjenta jest na tyle poważny, że konieczna jest wizyta w szpitalu. Czy w takiej sytuacji jesteście w stanie zapewnić podopiecznemu dalsze leczenie?

– Naszą organizację wspierają lekarze, z którymi nawiązaliśmy współpracę. W sytuacjach, gdzie nie możemy już dalej pomóc, ponieważ kończą nam się kompetencje lub do dalszej pracy z podopiecznym potrzebna jest konsultacja, skierowanie lub recepta, kontaktujemy się z zaprzyjaźnionym specjalistą albo szukamy osoby, która wyrazi chęć opieki nad takim pacjentem. Naszego podopiecznego, jako osoby w kryzysie, musimy wtedy prowadzić za rękę, pilnować, by stosował się do zaleceń lekarza. My udzielamy pomocy w zakresie podstawowym, ponieważ jesteśmy jednostką socjalną, a nie leczniczą. Mamy jednak przypadki, że podopieczni przychodzą z bardzo rozwiniętymi ranami, takimi, gdzie chirurgia zaleca już amputację. Zgodnie z wytycznymi konsekwentnie zmieniamy opatrunki, ale musimy też przypilnować tego pacjenta, by trafił do odpowiedniej placówki, zgłaszał się na konsultacje i otrzymał odpowiednią farmakoterapię. Dzięki konsekwentnej, czasem nawet upartej pracy, pacjent otrzymuje szanse na uratowanie kończyny.

Przytoczę jedną sytuację, w której pacjent trafił do nas z raną palca wskazującego. Było to obrażenie powstałe w wyniku ugryzienia przez człowieka. Rana dosyć szybko się rozwijała, dochodziło do nieodwracalnych zmian. W przeciągu dwóch tygodni w ranie nastąpiły procesy gnilne. Udało nam się znaleźć chirurga, który miał czas i chęć, by zająć się tym przypadkiem. Palec udało się uratować, a nasz podopieczny zyskał dzięki temu motywację do poprawy swojego życia – trafił do ośrodka dla bezdomnych, później znalazł się w programie mieszkaniowym. To była dla niego szansa na powrót do normalności. Każdego roku przed amputacją ratujemy kilkanaście osób. Mozolne, często wielomiesięczne starania pozwalają na uratowanie całej lub zachowanie większości kończyny.

Źródło: Facebook/Medycy na Ulicy

Czym kierujecie się w leczeniu ran? Czy macie swoje sprawdzone sposoby i metody, źródła, z których czerpiecie wiedzę na temat leczenia?

– Staramy się podążać za najnowszymi wytycznymi, często korzystając z darmowych szkoleń i webinarów w sieci. Podstawą jest zawsze diagnostyka i pomoc specjalistów. Nasi zaprzyjaźnieni lekarze często dostępni są online, wysyłamy im zdjęcia rany i otrzymujemy odpowiednie zalecenia, a kiedy pojawia się potrzeba wykonania badań diagnostycznych, wtedy staramy się takie zapewnić naszemu podopiecznemu. Wykorzystywanie nowoczesnych metod nie jest tanie, jednak przynosi zadowalające efekty. Wspominany wcześniej podopieczny z raną powikłaną od 14 lat dzięki nowoczesnemu opatrunkowi może się cieszyć, że rana po około 30 dniach pracy zamknęła się w około 30 proc. To znaczny progres, ponieważ rana zajmuje około połowy podudzia, a fakt, że mężczyzna jest osobą aktywnie zażywającą narkotyki, znacząco zmienia charakter pracy z pacjentem w stosunku do pacjenta szpitalnego.

Sukcesy naszych podopiecznych motywują do dalszych działań. Pacjentów leczymy z niemal 100-procentową skutecznością, jeżeli podopieczny konsekwentnie pozostaje pod naszą opieką lub we współpracy z innymi organizacjami i stosuje się do zaleceń.

Skąd pozyskujecie materiały opatrunkowe? Czy macie zaprzyjaźnione placówki, firmy, które was wspierają?

– Do 2018 roku niemal wszystko kupowaliśmy z prywatnej kieszeni. Jednak kiedy liczba pacjentów i ich potrzeby wzrosły, wyszliśmy do społeczności z prośbą o wsparcie. Dzisiaj funkcjonujemy na bazie darowizn rzeczowych i finansowych. Czasem ktoś przyniesie opatrunki, które zostały po leczeniu, a czasem darczyńca prywatny lub firma zakupi dla nas pewną partię materiałów opatrunkowych czy opatrunków specjalistycznych. Regularnie wspiera nas grupa fanów naszej fejsbukowej strony, a od czasu do czasu polskie i zagraniczne firmy przekazują wsparcie rzeczowe w formie rękawiczek, podkładów higienicznych czy materiałów opatrunkowych. Marzy nam się wsparcie przedstawicieli producentów opatrunków specjalistycznych, bo dzięki temu narzędziu mamy szansę realnie zmieniać życie osób w kryzysie bezdomności.

Ilu pacjentom udało Wam się do tej pory pomóc? Ile osób dzięki waszemu wsparciu, udało się zmotywować do wyjścia z bezdomności?

– Nie ma możliwości, by dokładnie określić liczbę osób, którym pomogliśmy. Kontakt z naszymi podopiecznymi nie zawsze jest trwały, czasem się urywa. Z pewnością udało nam się uratować kilkanaście osób, które trwale wyszły z kryzysu bezdomności i mamy z nimi przyjacielskie relacje do dziś. Osób, których dalszych losów nie znamy, jest o wiele, wiele więcej.