„Po amputacji moje wcześniejsze plany i marzenia zostały skasowane. W ich miejscu pojawiły się nowe. Priorytetem okazał się zakup protezy, opatrunków, organizowanie wizyt w placówkach medycznych. Nie żyję już tak szybko jak kiedyś. Nadal mam jednak rozwinięte skrzydła, tylko nie mam już takiej prędkości” – mówi Wioletta Mieszczok, autorka bloga „Wiola – Amputacja i moje życie”, która przeszła amputację nogi i walczy o uratowanie drugiej kończyny.
Karolina Rybkowska, Forum Leczenia Ran: Jak doszło do tego, że straciła Pani nogę?
Wioletta Mieszczok: – Przyczyną amputacji mojej prawej nogi był wypadek, w którym poparzyłam sobie stopę. Choruję na cukrzycę, więc komplikacje były bardzo duże. Lekarze podjęli decyzję o amputacji na wysokości podudzia. Miało to miejsce ponad dwa lata temu, w październiku 2018 r.
Jak wyglądał proces rekonwalescencji po amputacji? Czy ze względu na cukrzycę proces gojenia był wydłużony?
– Rzeczywiście u cukrzyków wszelkie urazy leczy się bardzo długo. Potrzeba było czasu, aż kikut zupełnie się wygoi. Na pierwsze przymiarki protezy czekałam niecałe 4 miesiące od amputacji. Wcześniej jeździłam na wózku, nigdy nie nauczyłam się chodzić o kulach.
Jakie to było uczucie, gdy po amputacji po raz pierwszy stanęła Pani na nogi?
– Jestem osobą bardzo aktywną, przed wypadkiem nie potrafiłam usiedzieć w miejscu. Ten pierwszy krok był dla mnie czymś niesamowitym. To było tak, jakbym urodziła się na nowo i stawiała pierwszy krok.
Źródło: archiwum zdjęć Wioletty Mieszczok.
Co zmieniło się w Pani życiu po amputacji stopy? Czy musiała Pani zrezygnować z planów, marzeń?
– Amputacja na pewno wpłynęła na moje plany życiowe i marzenia. Przed wypadkiem planowałam kupić sobie nowy samochód i wyjechać gdzieś na wakacje. To wszystko musiałam jednak odłożyć na bok. Priorytetem stał się zakup protezy. Zmienił się również charakter mojej pracy. Wcześniej byłam handlowcem, więc często wyjeżdżałam w delegacje. Bardzo lubiłam taki tryb życia. Po amputacji rozpoczęłam jednak pracę biurową, stacjonarną.
Plany i marzenia zostały skasowane, a w ich miejsce wprowadzone zostały nowe. Dziś moje życie wygląda tak, że muszę dbać o drugą nogę, uważać na pojawianie się nowych ran i leczyć ją. Priorytetami są zakup opatrunków, zabiegi i wizyty u specjalistów. Ale moje życie w niektórych kwestiach zmieniło się również na plus. Wydaje mi się, że obecnie potrafię się cieszyć z mniejszych rzeczy. Poznałam również wielu ludzi, którzy mimo tego, że zmagają się problemami zdrowotnymi, to są pozytywnie zakręceni. Potrafią również mnie zrozumieć i wesprzeć.
Kim są te osoby, które Pani poznała? W jaki sposób Panią wspierają?
– To są naprawdę bardzo różni ludzie. Dalsi znajomi stali się gronem bliższych przyjaciół. Pojawiają się też obce osoby, które poznałam podczas prowadzenia bloga. Nawiązałam również bliskie relacje z osobami ze świata medycyny. W moim gronie znajomych są teraz pielęgniarki i lekarze. Nigdy nie podejrzewałam, że tak się stanie, ponieważ zawsze unikałam lekarzy i bałam się szpitali.
Jacy specjaliści nadzorują Pani proces leczenia?
– Korzystam ze wsparcia bardzo dobrych chirurgów, którzy pomagają mi uratować drugą nogę przed amputacją. Konsultuję się również z pielęgniarką z poradni przyszpitalnej, która bardzo się mną opiekuje. Była przy mnie w szpitalu, kiedy leżałam na oddziale chirurgicznym, a teraz chodzę do niej na wizyty stacjonarne i konsultuję się z nią zdalnie. Wysyłam zdjęcia i wymieniam się z nią wszystkimi spostrzeżeniami na temat rany. Niedawno zgłosiłam się również do lekarza ze specjalnością w leczeniu stopy cukrzycowej.
Źródło: archiwum zdjęć Wioletty Mieszczok.
Wspomniała Pani o ryzyku amputacji drugiej nogi. Skąd się ono bierze?
– Tak, walczę o uratowanie lewej stopy, ponieważ dochodzi na niej do poważnych komplikacji. W marcu ubiegłego roku zaczęły się pojawiać pęcherze, w wyniku czego rozwinęła się martwica. W związku z tym przeszłam amputację najmniejszego palca oraz fragmentu pięty. Następnie lekarze przeprowadzili przeszczep skóry na pięcie i inne zabiegi. Dzisiaj pięta wygląda już lepiej, pojawiła się ziarnina i mam nadzieję, że niedługo uda się zamknąć ranę. Niestety zaraz po zabiegu pojawiły się kolejne problemy ze stopą. Tym razem w dużym palcu doszło do zapalenia kości. Pojawiły się przetoki i rozległe rany. Na szczęście udało mi się uratować palec przed amputacją.
W związku z tymi komplikacjami do dzisiaj jednak leczę rany i walczę o uratowanie stopy. Wiem, że w przyszłości może pojawić się konieczność amputacji. Ale będę walczyć, dopóki amputacja nie będzie jedynym wyjściem.
Ile łącznie przeszła już Pani operacji? Pisała Pani na blogu: „Anestezjolog śmieje się, że mam już abonament na narkozę. Hm, to już dziewiąta”. Jak psychicznie radzi sobie Pani z ciągłymi wizytami w szpitalu?
– Przeszłam około 9-10 operacji. Lekarze już bardzo dobrze mnie znają, bo trafiam na blok operacyjny regularnie. Jak sobie z tym radzę? Będąc w szpitalu, zawsze korzystam ze wsparcia psychologa i psychiatry. Mam bardzo duży strach przed pojawieniem się kolejnej rany, przed tym, co może się stać. Bardzo boję się diagnozy, tego wyroku, jaki wydadzą mi lekarze. Po chwili takiego załamania, gdy nie widzę efektów leczenia, wiem, że w końcu będę musiała się pozbierać, bo mam dla kogo żyć. Uważam, że takie pozytywne nastawienie psychiczne jest bardzo ważne w procesie leczenia ran.
Źródło: archiwum zdjęć Wioletty Mieszczok.
Na swoim blogu pokazuje Pani ogromną siłę, wiarę w to, że uda się pokonać przeszkody. Skąd bierze Pani taką pewność siebie?
– Tak naprawdę nie wiem, skąd we mnie tyle siły. To pozytywne nastawienie pojawiło się chyba po pierwszej amputacji, jak już doszłam do siebie. Powiedziałam sobie, że muszę wrócić do żywych i stanąć na nogi. Wyznaczyłam sobie taki cel w głowie, który za wszelką cenę chciałam osiągnąć.
Nie docierała do mnie wiadomość, że nie będę mogła prowadzić samochodu. Bardzo lubię kierować i nie chciałam poruszać się autem przystosowanym dla osób po amputacji. Więc obrałam sobie cel, że jak najszybciej zdobędę protezę i będę mogła jeździć samochodem. Specjalista mówił mi, że przy cukrzycy rany mogą goić się bardzo długo, nawet trzy lata, i muszę poczekać, zanim będę mogła nosić protezę. Pomyślałam sobie wtedy, że u mnie tak nie będzie, że ja muszę szybko stanąć na nogi i wrócić do pracy.
Myślę, że ta moja upartość pozwala mi być tak pewną siebie osobą. Nie pozwoliłam sobie amputować palca, ponieważ czuję, że będzie dobrze. Po to też prowadzę bloga. Wiele osób odzywa się do mnie z prośbą o wsparcie, rozmowę czy radę. Poznaję też wiele osób w placówkach medycznych, na zabiegach, na które jeżdżę codziennie. Często ze sobą rozmawiamy, nawet po kilka godzin.
Mimo tego, co Pani przechodzi, potrafi Pani motywować innych do walki.
– Tak, mojego bloga czytają nawet osoby, które są zdrowe. Nie raz słyszę, że mam dar, że ludzie potrafią się przede mną bardzo otworzyć. Ja tego aż tak nie odczuwam, natomiast mam wielu znajomych w różnym wieku. Zarówno osoby starsze, po 80. roku życia, jak i nastolatków. Z każdym można znaleźć wspólny język.
Zawsze była Pani taką osobą czy to choroba tak na Panią wpłynęła?
– Wydaje mi się, że raczej zawsze byłam pewna siebie. Chociaż amputacja mnie trochę przygasiła, to nadal mam rozwinięte skrzydła, tylko nie mam już takiej prędkości, jak wcześniej. Dzisiaj nie potrafię zrobić tyle, co kiedyś – wstawać o 5 nad ranem i kończyć dzień późnym wieczorem. Trochę mi tego brakuje, takiej prędkości w życiu. Mimo wszystko staram się, żeby wszystkie czynności, które mam zaplanowane, wykonywać, chociaż już nie w takim tempie.