„Teraz, kiedy otwieram rano oczy i nie czuję bólu, jestem szczęśliwy” – historia pacjenta z zespołem stopy cukrzycowej

Ten tekst przeczytasz w 4 min.

– Kiedy widziałem, że z dnia na dzień palce znikały z mojej stopy, to był koszmar – mówi Zdzisław Kobus, który od trzech lat zmaga się z zespołem stopy cukrzycowej. W wywiadzie dla Forum Leczenia Ran opowiada o swoim leczeniu i powrocie do funkcjonowania w życiu codziennym.

Agnieszka Baran, Forum Leczenia Ran: Jak długo zmaga się Pan z zespołem stopy cukrzycowej?

ZK: – W 1997 roku przeszedłem zawał i wtedy też okazało się, że choruję na cukrzycę. Objawy zespołu stopy cukrzycowej pojawiły się niecałe trzy lata temu. Był to wynik mojego lekceważenia choroby, ponieważ myślałem, że takie schorzenia dotykają innych ludzi, ale nie mnie. Pewnego dnia zaczęła boleć prawa stopa z prawej strony, koło tego małego palca. Ból był taki, jakbym w coś kopnął lub się uderzył, ale ciągle narastał. Mniej więcej na początku stycznia 2019 roku, kiedy sprawdzałem stopę, zobaczyłem, że przy małym placu pękła skóra i coś zaczęło się dziać. Z żoną pojechaliśmy na pogotowie. Pani doktor kazała mi zostać i zrobić badania, ale się wystraszyłem i wróciłem do domu. W lutym rana zaczęła się coraz bardziej jątrzyć, palec zmienił kolor i znowu pojechaliśmy do szpitala. Przeprowadzono amputację pierwszego palca, wkrótce drugiego i tak w krótkim czasie straciłem wszystkie pięć palców. Przychodziłem do szpitala, lekarz oglądał stopę i decydował o kolejnej amputacji.

Sytuacja bardzo szybko się pogarszała. Jak zmieniło się Pana życie, kiedy pojawiła się rana? Co Pan wtedy czuł?

Byłem załamany tym, co się dzieje z moimi stopami. Kiedy widziałem, że z dnia na dzień palce znikały z mojej stopy, to był koszmar. Przed pojawieniem się zespołu stopy cukrzycowej udzielałem się w klubie abstynenckim, chociaż sam nie jestem uzależniony. Byłem tam aktywnym członkiem, pomagałem innym, ciągle coś robiłem i nigdy nie było na nic czasu. Między innymi dlatego zaniedbałem tę chorobę, której powinienem był pilnować. Czasami zapominałem brać insulinę. Teraz wiem, że aby pomóc komuś, trzeba pomóc sobie i dbać o siebie. Powoli wracam do klubu i pomagania innym, ponieważ jest to potrzebne przede wszystkim mnie. Przebywanie z innymi jest ważne, a ja prawie dwa lata byłem sam. Szczególnie, że koronawirus spowodował jeszcze większe odosobnienie.

Czy trudno było Panu znaleźć odpowiednią pomoc?

– Mam bardzo operatywną żonę, która zaczęła szukać w Internecie informacji i znalazła w Krakowie pielęgniarkę, panią Anetę Zymon. Pojechaliśmy tam 13 marca 2019 r., kiedy nie miałem już trzech palców, a dwa były zagrożone amputacją. Od razu skierowała nas na różne badania, powiedziała nam, co mamy zrobić, a potem zaczęła działać. W trakcie leczenia korzystałem z różnych zabiegów, takich jak przepychanie żył czy larwoterapia, a co roku miałem po 60 zabiegów w komorze hiperbarycznej w Krakowie. Pani Aneta na bieżąco koordynowała proces leczenia i kierowała mnie do chirurgów, którzy nie tylko umiejętnie przeprowadzali zabiegi, lecz także tłumaczyli, jak postępować ranami i jak je pielęgnować. Podobało mi się również to, że byli konkretni, co uspokajało mnie bardziej niż przekonywanie, że wszystko jest w porządku i będzie lepiej.

Obecnie dzięki zabiegom pani Anety i współpracujących z nią lekarzy w miarę dobrze chodzę, prowadzę samochód i noszę tylko jedną kulę do asekuracji.

Kiedy zaczęły się problemy z drugą stopą i co Pan wtedy czuł?

– Było to już w 2020 r. Kontrolowałem sytuację, ponieważ wiedziałem, czego mogę się spodziewać. Chodziłem do kosmetyczki, która obcinała mi paznokcie przy stopach, i to ona zauważyła, że coś się dzieje przy dużym placu. Po kilku dniach okazało się, że miejsce wokół palca zaczęło się rozogniać. Ze względu na to, że zbliżała się Wielkanoc, nie pojechałem od razu do lekarza. Nie udało się uratować tego palca, a co więcej, zmiany objęły już drugi palec, ale lekarze podjęli leczenie. Po około dwóch tygodniach pojechałem na kontrolę i okazało się, że ten drugi palec zaczyna odżywać.

Jaka była reakcja bliskich na Pana chorobę? Czy pomagali Panu w tym trudnym okresie?

Moja żona miała ogromny udział w moim leczeniu, ponieważ to ona opiekowała się tą raną w domu. Nie spodziewałem się tego, ale nie mogę patrzeć na własne rany, robiło mi się niedobrze. Żona czyściła rany, robiła opatrunki, cały czas kontrolowała ich stan. Pomagały też siostra i moja mama. Syn z moją żoną wspierali, na rękach nosili, kąpali. Bardzo zaskoczyła mnie też pomoc ludzi z klubu, związanych z klubem, kolegów, znajomych, którzy pomagali nie tylko finansowo, ale wspierali mnie też psychicznie. Powiem szczerze, że nie zawsze miałem ochotę na te rozmowy, telefony i odwiedziny, ale samo to, że ktoś próbował się skontaktować, miało ogromne znaczenie, podtrzymywało na duchu. Było wielu ludzi, którzy wyciągnęli pomocną dłoń, ze strony których zupełnie się nie spodziewałem, że będą taką podporą.

Zauważyłem też, że ludzie zdrowi boją się ludzi chorych, inwalidów. Czy to jest spowodowane tym, że ludzie boją się urazić? Wielu ludzi bało się odezwać, nie wiedzieli, o co pytać i jak rozmawiać. A ja przecież bez palców też jest tym samym człowiekiem, którym byłem z palcami.

Jak wyglądał taki typowy dzień w tym najtrudniejszym okresie?

– To był po prostu ciągły koszmar, dnie i noce pełne bólu. Brałem tabletki co dwie – trzy godziny, a niekiedy i więcej. Przyjmowałem wiele leków przeciwbólowych i innych substancji, morfinę, którą dostawałem w szpitalu, ale i ona nie pomagała. Typowy dzień przebiegał tak, że brałem łyk herbaty z samego rana, ponieważ nie mogłem jeść ze względu na zbyt duży ból. Następnie zmienialiśmy opatrunek, a potem siedziałem w zamkniętym pokoju z zasłoniętymi żaluzjami. Nie wpuszczałem światła do pokoju, nie włączałem telewizora, po prostu leżałem, myślałem i drzemałem, jeśli udało mi się usnąć. I chudłem bardzo szybko, ponieważ czasami dzień lub dwa, a nawet trzy dni nie jadłem. Teraz, kiedy otwieram rano oczy i nie czuję bólu, jestem szczęśliwy.

Jakie to uczucie móc znowu chodzić po plaży?

– Tego nie da się opowiedzieć. Dla mnie to było tak, jakbym dostał od Boga drugą szansę. Poczucie wolności. Przeleżałem w łóżku ponad dwa lata i wreszcie mogę chodzić o własnych siłach i na własnych stopach. Kiedy pojechaliśmy z żoną nad morze i pierwszy raz poszliśmy na plażę, obawiałem się tego, jak moje nogi będą się sprawować. Morze zabiera piasek spod stóp, ale udawało mi się chodzić bez wpadania do wody. To wspaniałe uczucie. Pewnie podobne do tego, jakie czuje niemowlę, kiedy zaczyna robić pierwsze kroki.

Co mógłby Pan poradzić osobom, które cierpią na cukrzyce typu 2. lub są w podobnej sytuacji do Pana?

– Mam takie przesłanie do tych ludzi: nie jesteśmy najmądrzejsi na świecie, ta choroba dotyka również nas. Mówią, że chorobę trzeba pokochać. Nie wiem, czy można chorobę pokochać, ale można po prostu z nią żyć, tak jak się żyje z dobrymi i złymi sąsiadami. Ważne jest, aby mieć gleukometr i nie tylko go nosić, ale i używać. Naprawdę musimy kontrolować cukier i sprawdzać swoje ciało. Musimy dbać o siebie i jeśli tylko człowiek zobaczy coś niepokojącego, od razu iść do lekarza.

PRZECZYTAJ POPRZEDNI TEKST Z CYKLU RANY OKIEM PACJENTA: